12 września 2004

Monologi kapłanki - Imię

Demonie

Spadam. Zamkniętymi oczyma widzę to co jest obok. Zostawiam za sobą kolejne lata, zostawiam dni i osoby, miejsca i daty. A każda z tych rzeczy odchodzi ode mnie cicho, bez żalu, bez wyrzutu. Zdejmuję je z siebie jak części ubioru i rzucam na wiatr jak na wodę wianki. Płyną obok przez chwilę, jeszcze patrzę na nie, jeszcze je widzę, jeszcze mogę ich sięgnąć. Ale nie chcę. Nic już nie trzyma mnie tam, gdzie byłam. Jestem tu i teraz. Jestem tu dla Pana mego, dla Demona. Niewiele już mogę z siebie oddać. Jestem naga, na ciele i duszy. Widzisz mnie Panie taką, jak jestem. Bezbronna. Oddana. Ufna. Otacza mnie cisza, nie słyszę nawet swoich myśli. Czy nie mam już myśli? Panie czy odebrałeś mi także myśli? To, czego strzegłam przed innymi, skarb mój największy. Jeżeli moje myśli są tym, czego żądasz rozstanę się z nimi bez żalu. Wiem Panie, że w zamian ofiarujesz mi swoje myśli, które staną się moimi. Przyjmę Twoje pragnienia jak własne i zjednoczę się z Tobą w nich.

Każesz mi otworzyć oczy, a nie chcę tego uczynić bo oto otarłam się o ukojenie i polizałam spokój czubkiem języka. Czuję dotyk na twarzy, płomienne palce, które siła unoszą moje powieki. 'patrz' słyszę w dalekim zakamarku umysłu 'patrz, oto jest to, czego się dla mnie wyrzekłaś'. Teraz sama już, bez pomocy otwieram szeroko oczy. Widzę świat, mój świat, moją ulicę i dom, nawet kota, który przechadza się po parapecie. To wszystko jest takie, jak było. Nie wyrządziłam nikomu krzywdy odchodząc. A może wcale nie odeszłam. Może jestem tam. Ciałem. A jedynie ulotność mojego bytu 'moje prawdziwe jestestwo'ofiarowałam memu Panu...

Lecz oto moim oczom inny już zgoła obraz się objawia. Oto patrzą na mnie ogniste oczy kwiatów. Te same, które wzbraniały mi drogę do mojego przeznaczenia. Zaplatają wokół mnie swoje liście i łodygi, znowu stając na drodze między mną a moim Panem. Za prawdę powiadam wam kwiaty rozstąpcie się. Albowiem nie odtrącił mnie Pan. Pan mnie wzywa i do Niego idę. Kwiaty! Podobnie jak wy jestem teraz jemu powolna. Podobnie jak wy oczekiwać będę życiodajnych kropli boskiego nektaru. Pozwólcie mi zostać z wami. Jestem teraz jedną z was. Chociaż nie mam już śnieżnobiałych płatków sukni. Chociaż moje ręce i nogi waszym podobne łodygom są poranione. Chociaż nie mam jeszcze jak wy korzeni. Przyjmijcie mnie pośród siebie. Nie jestem od was lepsza. Nie roszczę sobie prawa do blasku jaki bije od Pana. Usiądę cichutko w zakamarkach Jego włości czekając, aż moja przyjdzie kolej. I kwiaty zrozumiały, że nie przyszłam zabrać im Boga, ale przyszłam razem z nimi go wielbić. I poczułam dotyk, miękki dotyk liści na nagim ciele. I zobaczyłam zwrócone na mnie ogniste oblicza kwiatów, z których spływał spokój. I sieć upleciona przez kwiaty otworzyła się pode mną i mogłam już dalej podążać do Pana.

Spadałam. Jak długo? Nie wiem. Całą wieczność. A dokoła gęstniał mrok. Przejęta strachem pomyślałam, że jednak umrę, że Pan mój nie przyjął mojej ofiary, że nie okazałam się godna. A wtedy moje powieki zacisnęły się raz jeszcze i wydobyłam z głębi siebie szkarłatny napis 'chodź'. A jednak wciąż tam był. Wciąż mnie przyzywał. To ja pobłądziłam lub może zbyt długo z kwiatami rozmawiałam. Wybacz mi Panie, że każę Ci czekać. Wiem już, którędy prowadzi droga do Twoich stóp. Przestrzeń wokół mnie stawała się coraz ciaśniejsza, powietrze gęstniało, a jego nieprzenikniona barwa stawała się coraz ciemniejsza. I nie musiałam już zamykać oczu. Wszystko wokół stawało się wizją ukrytą pod powiekami.

Nagle poczułam dotyk. Dotyk palący jak ogień i lodowaty zarazem. Jak dwie dłonie, z których jedna jest słońcem a druga księżycem. Jakże trudno znieść taki dotyk. Dotyk, którego nie ma... na ciele, które nie istnieje... Niewidzialne dłonie Pana zatrzymały mnie łagodnie. Padłam na kolana przed światłością, która spłynęła z góry. ‘Panie, oto jestem, ja Twoja kapłanka, a imię moje jest... - i tego już nie wiedziałam. Nie miałam imienia. Jakże pusty okazuje się byt, którego nie można nazwać. Jak ciężko jest nie być. Istnieć poza możliwością pojmowania. Nie być. I wtedy podniosłam oczy na światłość. Panie, oto ja twoja służka, którą tu przywiodła namiętność i pożądanie. Klęczę przed Tobą dziękując, że w swej łaskawości pozwoliłeś mi żyć, że zechciałeś pośród innych mnie właśnie. Na wyciągniętej dłoni podaję Ci Panie moją duszę - Tobie lepiej niż mnie będzie ona służyła. Wraz z nią nieprzeniknione obszary umysłu, w którym gościłeś jako pierwszy. Przyjmij Panie także moje oddanie i uległość i spraw abym była Tobie powolna. Oddaje Panie w Twoje władanie całą siebie. O jedno tylko proszę. O imię. Nazwij mnie Panie, tak jak nazwałeś kwiaty i pradawną puszczę. Panie błagam o imię, czy w łaskawości swojej spełnisz kapłanki prośbę? Nadaj mi imię, chcę czuć, że do Ciebie należę bez reszty. A imię niech będzie słowem. A jeszcze lepiej niech będzie słowem odciśniętym ognistą dłonią Twoją na tym co jeszcze ze mnie zostało. Demonie błagam o imię. Nie umarłam, ale bez imienia nie żyję także. A przecież po to mnie ocaliłeś, żebym mogła Cię wielbić. Imię. Proszę tylko o imię...

Twoja bezimienna kapłanka

Brak komentarzy: