"Naturą kobiet jest przecież kusić;
być pożądanymi ich wielką potrzebą".
Clavell, Król szczurów
Konferencja „Interim Management – nowość w zarządzaniu
wiekiem i firmą”. Kolejna. W jednym z dziesięciu miast. „Jeden z dziesięciu”
przywołała w pamięci tytuł popularnego niegdyś teleturnieju. Z rozrzewnieniem
wspominała czasy kiedy konferencje były kulminacyjnym punktem roku, kiedy
stanowiły naprawdę wydarzenie przez duże W. Projekt dofinansowany ze środków
unijnych zmienił wszystko. Ze swoistego święta niewielkiego środowiska
przekształcił się w spęd wszelkiej maści nieudaczników, dla których IM jawił
się jako zawód przyszłości. Właśnie była świadkiem wypaczenia świetnej idei, co
uświadomiła sobie odkładając słuchawkę. Skończyła rozmowę z pracownicą Urzędu
Pracy, która chciała skierować do stowarzyszenia pięciu bezrobotnych w celu przekwalifikowania
ich na interimów. Obracała w palcach identyfikator konferencyjny, słowo ‘prelegentka’,
które widniało na nim pod imieniem i nazwiskiem w tym roku nie brzmiało dumnie.
- Całkowite pomylenie
pojęć – pomyślała z rezygnacją wychodząc z tymczasowych pomieszczeń biura
konferencji. Wróciła do sali, w której z roztargnienia nie zgasiła światła.
Wychodząc nieco zbyt dynamicznie zamknęła drzwi ale nie przejęła się tym, w
budynku nie było już chyba nikogo poza ochroną. Nie znała miasta, zdecydowała się
wejść na drinka do hotelowej restauracji.
- Wielka, ogólnopolska
konferencja – kpiąco wykrzywiła usta ubierając w myślach to zdanie w
cudzysłów – a w hotelu pustka. Stolik
pod oknem zajmowało dwóch mężczyzn w garniturach pochłoniętych ożywioną
dyskusją. W loży na lewo dwójka młodych jadła sobie z dzióbków. Gdyby nie fakt,
że to zapomniane przez boga miasteczko można byłoby ich posądzić, że są w
podróży poślubnej. I dwie samotne kobiety,
jedna rozglądała się nerwowo – ewidentnie oczekiwała na czyjeś przybycie.
Druga, we wnęce wykuszowego okna, zawieszona nad kieliszkiem z czerwoną
zawartością siedziała wpatrzona w ciemność za szybą. Ta czerwień bardzo
kontrastowała z jej szarobłękitną sukienką. Skojarzenie z zachodzącym czerwono
słońcem na tle ciemniejącego nieba było nieuniknione.
- Cosmopolitan czy
Krwawa Mary? – tym pytaniem rozpoczęła ulubioną rozrywkę w czasie samotnych
hotelowych wieczorów. Wróżenie z drinków. Prelegentka przeskanowała otoczenie i
zdecydowała się zająć stolik w prawej loży, z której mogła bez przeszkód obserwować Synogarlicę.
Szary błękit odzieży i silnie odcinająca się czarna biżuteria na szyi oraz
brudno czerwone szpilki upodobniały wizualnie kobietę do inwazyjnego gatunku
ptaka z rodziny gołębiowatych – Synogarlicy tureckiej. Niewątpliwie inwazyjny. Bez dwóch zdań.
Czerwony drink stał nietknięty na stoliku. Na próżno
Prelegentka czekała aż wargi Synogarlicy dotkną szkła i po ruchu płynu, po
śladzie na ściance zidentyfikuje jego zawartość. Kształt kieliszka sugerował
cosmo – a to oznaczałoby, że wstąpiła tu dla towarzystwa. W kieliszku nie było
ani żadnego plasterka owocu, ani nawet dekoracji ze wstążki pomarańczowej
skórki. Krwawa Mary byłaby raczej w wysokiej szklance, z brzegiem oprószonym
solą z pieprzem i niewielką łodyżką selera naciowego. Drobiazgi, detale to coś co
lubiła wynajdować. Synogarlica siedziała nieruchomo, wciąż wpatrzona w okno.
– Do diabła z nią i
tym, co pije – wymamrotała pod nosem Prelegentka a do kelnera z uśmiechem
powiedziała – Caipirinha. Wódka z
trzciny cukrowej i limonka zawsze przynosiły miłe wspomnienia i sprzyjały
odprężeniu. A przyda się tego trochę przed jutrzejszym, drugim dniem
konferencji.
Synogarlica przywołała kelnera subtelnym uniesieniem palców,
długie paznokcie zatańczyły hipnotyzująco. Prelegentka odruchowo spojrzała na
buty – lakier na paznokciach miał identyczny, brudnoczerwony odcień. Odpłynęła
na skrawkach myśli, snując wyobrażenie o kolorze lakieru na palcach stóp.
Oczyma wyobraźni widziała Synogarlicę stąpającą po białym karaibskim piasku ale
wizję brutalnie przerwał kelner stawiając na stoliku zamówionego drinka. Brudna
czerwień wciąż skupiała na sobie spojrzenie i myśli Prelegentki, która w
wyobraźni łączyła krwiste punkty w ścieżkę. Nadal nie widziała twarzy kobiety
przy oknie ale wiedziała, że kolor szminki musi być identyczny. Nieruchoma
Synogarlica siedziała nadal w bezruchu, intrygująca swoim spokojem i
niespiesznością.
Kolejny raz kelner przysłonił obiekt obserwacji, tym razem
stawiając na stoliku Synogarlicy wysoką szklankę z latte macchiato i pucharek
czekoladowych lodów. Synogarlica ożywiła się, przesunęła krzesło i usiadła
tyłem do sali. Prelegentka skrzywiła się na myśl, że straciła obiekt i
próbowała znaleźć wzrokiem to, w co tak wpatruje się Synogarlica. I wtedy
właśnie, podczas lustracji świata zewnętrznego spostrzegła, że co prawda w polu
widzenia mna teraz szarobłękitne plecy ale boczna szyba wykusza niczym lustro
odbija wszystko to, czego nie widać. Oparła się wygodnie o miękką ścianę loży i
uniosła do ust rosiejącą szklankę. Teraz była tym, kim lubiła być –
obserwatorką, podglądaczką, gapiem.
Długie palce Synogarlicy delikatnie podniosły z talerzyka
długą łyżeczkę, przez chwilę szacując jej wagę. Lewa dłoń straciła kontakt z blatem
stolika – opuszkiem środkowego palca pieszczotliwie wodziła po krawędzi
szklanki. Zataczając kolejne kółka gromadziła cząsteczki spienionego mleka na
palcu. Ostrożnie i z uwagą, żeby nie uronić ani odrobiny, uniosła palec do ust.
Przesunęła nim po dolnej wardze, nie dotykała jej bezpośrednio a jedynie
mleczną pianką. Prelegentka głośno przełknęła drinka, nie dowierzając obrazowi,
który odbijała szyba. Niemal niezauważenie różowy koniuszek języka zachłannie
zlizał biel, pozostawiając nietkniętą czerwień. A usta miały ten sam odcień co
lakier. I znowu palec rozpoczął taniec na szkle, ponownie wargi odebrały
mleczny prezent i kolejny raz zniknął on pod dotknięciem języka niczym
czarodziejskiej różdżki.
Prelegentka zamówiła kolejnego drinka podczas gdy
Synogarlica powoli, opierając łyżeczkę o brzeg szklanki, zanurzała ją w
trójwarstwowej kąpieli. W loży niemal słyszalne było szuranie metalu o szkło,
Prelegentka prawie czuła ten dotyk przemykający wzdłuż kręgosłupa. Zrobiła
gwałtowny, głośny wydech – bezwiednie wstrzymała oddech próbując uchwycić ten
szmer. Łyżeczka była długa, ale niewiele dłuższa od wysokości szklanki, a kiedy
dotknęła dna palce prawej dłoni Synogarlicy zagłębiły się w ciepłym, spienionym
mleku. Pozostawiwszy łyżeczkę samą sobie, podniosła dłoń na wysokość oczu
obserwując białe krople odrywające się od czerwonych paznokci i szybujące w
dół. Całkowicie pochłonął ją ten widok, istniała tylko dłoń i ściekająca
mleczna piana.
Z loży dał się słyszeć kolejny stłumiony jęk kiedy
Synogarlica otworzyła usta i bezceremonialnie wsunęła w nie palce. Lubieżnie zamknęła
mleczne palce w ustach, język opływał je w szaleńczym tańcu, policzki
delikatnie zapadły się do wewnątrz. Trwało to mgnienie oka, ale wystarczyło
żeby uda Prelegentki zacisnęły się, wyprostowała plecy, założyła nogę na nogę i
starała się stłumić narastające podniecenie, za nic nie chciałaby teraz wyjść.
Nie z takiego spektaklu.
Synogarlica zaczęła wysuwać łyżeczkę ze szklanki, ruchem
równie powolnym co poprzedni. Z końca łyżeczki właśnie odrywała się kropla
kiedy rozchyliwszy wargi złapała ją wysuniętym językiem. Przechyliła łyżeczkę i
oblizała od końca trzonka, tuż przy palcach aż po owalną końcówkę, zmysłowo
zawijając język na metalu. Nagle, jakby się rozmyśliła, odłożyła łyżeczkę na
talerzyk i środkowy palec zanurzyła w roztopionych już czekoladowych lodach. Zamknęła
wargi na wysokości pierwsze stawu palca i powłóczystym ruchem wysunęła. Wstała,
podniesioną z kolan śnieżnobiałą serwetką dotknęła kącików ust, ocierając
nieistniejące resztki. Położona na stole serwetka dumnie prezentowała światu
ślad brudnoczerwonego pocałunku. Synogarlica skierowała się do drzwi, ponętnie
kołysząc biodrami przy każdym kroku. Lakierowana skóra pantofelków mrugała
zachęcająco odbijając światło.
- Proszę dopisać do rachunku pokoju 203 - rzuciła od
niechcenia mijającemu ją kelnerowi i
zniknęła w hallu.
- Może ta konferencja
nie będzie taka zła – pomyślała z uśmiechem Prelegentka.
Pokój Synogarlicy
znajdował się piętro niżej niż ten, od którego klucz trzymała w ręku. W windzie
nacisnęła guzik z oznaczeniem dwa. Miękka wykładzina korytarza tłumiła kroki
ale nie gwałtowne uderzenia serca. Uniosła dłoń żeby zapukać, ale spostrzegła,
że drzwi są uchylone. Za oknem gęstniał mrok nocy małego miasta, bez wahania
weszła do pokoju. Noc, choć ciemna była jeszcze młoda.