4 marca 2008

Być jak Temida...

Czasami uwielbiam swoją pracę, po prostu uwielbiam. Kiedy czuję każdą komórką, że mam pełna kontrolę nad rzeczywistością. Kiedy wiem co się stać powinno i to się dzieje. Kiedy wreszcie widzę, jak z szeregów cyfr wyłaniają się bardzo konkretne sprawy. Kiedy jednym ruchem zmieniam bieg wydarzeń. To jak przyrządzanie magicznego eliksiru według ogólnie znanej receptury, z tą tylko różnicą, że ostatnich kilka składników jest tajemnicą mieszającego. Jak łatwo można zapomnieć dodać to coś, przechylić szalki wagi z jednej na druga stronę. Kiedyś była to dla mnie czarna magia, potem upajałam się możliwością kształtowania rzeczywistości, dziś nie chce mi się nadstawiać karku dla kogoś. Nie warto. Ale satysfakcja pozostaje – przeogromna. I to układanie strategii przed zmierzeniem się z audytem. Trochę jak podchody, trochę jak zabawa w ciepło-zimno. Kto by pomyślał, że w tej dziedzinie można nawet pohazardować. A wystarczy tylko powiedzieć głośno – położę transakcję X na takim i takim koncie, stawiam kwotę Y, że przejdą nad nią do porządku dziennego albo, że jej w ogóle nie wyłapią. Był czas, że samo słowo audytorzy wzbudzało we mnie strach. Był czas, kiedy traktowałam ich jak zło konieczne. No bo jak inaczej nazwać sytuacje, w której rokrocznie na badanie (wielkie słowo – badanie) przychodzą nie biegli rewidenci ale świeże mięsko z wysoką średnią na studiach i znajomością języka. Wyposażenie w lapsy i tabelki, które maja wypełnić zaczynają ślinić faktury. Młodzi gniewni - nauczeni wypełniania tabelek ale za grosz nie znający praktyk księgowych, nie potrafiący przebrnąć przez proste zestawienia. Bawi mnie to. Dziś mnie to bawi. I te ich miny, kiedy słyszą – nie. I to dzwonienie po managera, który zjawia się jako ten wszechwiedzący. W końcu partner do walki, a nie mięso armatnie. Czasami dochodzę do wniosku, że to nie spółki powinny płacić dużym firmom audytorskim za dokonanie badania ale odwrotnie. To wielka czwórka powinna płacić badanym spółkom za to, że ich księgowi uczą młodych stażystów-audytorów zawodu. Powiedzmy sobie szczerze – to praktykanci są, a nie biegli rewidenci. Pamiętam pierwsze badania, w których brałam udział, początek lat dziewięćdziesiątych. Badanie trwało miesiąc albo i dłużej, badającym był biegły rewident. A teraz? Teraz skauci przychodzą na tydzień i zajmują się głównie kserowaniem wszystkiego i wybieraniem próby zgodnie z metodologią grupy (czytaj wskazywaniem dziesięciu największych odbiorców czy dostawców, których faktury będą oglądać i kserować). Żenada. I strata czasu. No, ale cóż – taki standard.

Brak komentarzy: