31 stycznia 2011

Czym się różni impreza?

Bo ma jedną nóżkę bardziej chciałoby się odpowiedzieć cytując jeden ze starych, abstrakcyjnych dowcipów. Ale dokładnie tak jest bo różni się wszystkim i niczym za razem.


Jest dużo dalej i trzeba wznieść się ponad chmury żeby spaść na samo dno ludzkich dziwnych upodobań. Paradoksalnie spaść na samo dno żeby być w niebie. Tym co różni nasze rodzime piekiełko od tamtejszego nieba nie jest wcale przewypasiony lokal czy skrajnie wyuzdane czy nowatorskie pokazy ani nawet niebotyczne ceny drinków w euro.


To co robi prawdziwą różnicę to ludzie, ludzie i jeszcze raz ludzie. Tam nikogo nie dziwi para stałych bywalców w wieku sześćdziesiąt plus ani spora grupa ich rówieśników. Tam nie szokuje ani osoba na wózku inwalidzkim ani rozmiar xxxl. Tam na porządku dziennym jest komplement od nieznajomej czy nieznajomego bo zachwycił ich czyjś ubiór. Tam osoba w latex odziana może o dotyk poprosić i dotyk zaoferować nieznajomemu i nie będzie to nie na miejscu. Tam zamknięcie lokalu zbyt wcześnie jest przyczynkiem do tego, żeby w pełnym świetle sycić oczy strojami wypełnionymi ciałami i ciałami owianymi skrawkami materii. Jest pretekstem do rozmów bez muzyki, umawianiem na aft erki bądź kolejne razy.

Tym co robi różnicę jest fakt, że jak chcę to mogę. Kiedy potrzebuję to mogę. W tym samym miejscu co miesiąc, z regularnością owulacji czy płatności czynszu - jest ten czas i to miejsce gdzie ludzie gromadzą się wokół tego co kochają. Bez specjalnych udziwnień, bez celebracji, bez akredytacji, bez zaproszeń i przedpłat. Po prostu zakładam na siebie to, co akurat mam ochotę założyć i spacerkiem na Abbey St. Potem wystarczy kupić bilet w kasie i przekroczyć próg magicznego miejsca gdzie czas płynie inaczej i ludzie wiedzą po co przychodzą. To zupełnie inna bajka niż stałe grono kilkudziesięciu osób, to samo od zawsze (nie takie znowu to zawsze odległe), te same zabawki, pokazy, miejsca, atrakcje. Tam nikt nie prowadzi dysputy o potrzebie dresscodu – przychodzą ci, którzy chcą i akceptują zasady gospodarzy. Tam nie ma moderacji, nikt nie ogłasza, że oto będzie teraz to i czy tamto pokazywane. Po prostu ludzie zanurzeni w dźwiękach, obrazach i dotykach przemieszczają się w klubie, rozmawiają bądź zabawiają się i jeżeli akurat trafią przed scenę patrzą. Albo sami stają się obiektem pożądania, atrakcją, pokazem. Nie potrzebują moderacji i nie oburzają się, że nie ma rozpiski godzinowej pokazów.

To co się tam dzieje jest naturalne i nie potrzebuje ręcznego sterowania. I to właśnie stanowi o atrakcyjności miejsca. To właśnie jest jak zew – woła, przyciąga, wyzwala, inspiruje, uzależnia. Pozwala czekać, kumuluje pragnienia i wyobrażenia żeby pozwolić im eksplodować w samym sercu pulsującego życiem tłumu.

I myśl kiełkująca nieśmiało w ślepym zaułku umysłu żeby sięgnąć po więcej, przeżyć to bardziej, głębiej, każdą komórką skóry wchłaniać aurę wyrafinowanego wyuzdania. Poszukać miejsca o mniej restrykcyjnych zasadach i większej liczbie ludzi. No cóż, trzeba będzie wsiąść do samolotu żeby tego doświadczyć ale już wiem gdzie będzie kolejny raz, wiem dokładnie!



3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Gdziekolwiek też kiedyś to inaczej wyglądało. To, jak rozwiną się miejsca, kluby i ludzie w Polsce w temacie BDSM i fetish, zależy od nas.

Bardzo często spotykam się z podejściem, że wszędzie jest lepiej tylko nie w Polsce... a owo podejście sprawia, że automatycznie przewracam oczami. Przypomina mi to taką imprezę sprzed kilku lat, na której kilka osób zebrało się by palić jointy, a potem przez 3h wyobrażali sobie, jakby to fajnie było żyć w Amsterdamie.

Moje pytanie natomiast brzmi: co z tego, że inni mają lepiej? że mogą się lepiej, swobodniej czuć? że są bardziej zintegrowani? że mają większy wybór w sklepach? Co z tego, skoro ja żyję w Polsce i mam ochotę cieszyć się tym co jest tutaj. Mam ochotę bawić się równie dobrze i nie czekać na lepsze czasy, bo mogę się nigdy nie doczekać.

Dlatego też temat w stylu dlaczego "tam" jest lepiej, uważam za tak samo nużący jak "dysputy, o potrzebie dresscodu". Pozdrawiam - KoKa

Anonimowy pisze...

Trzeba mieć nie lada tupet, by stawiać się na równi z autorką bloga i autorytatywnie wypowiadać się ex-cathedra co jest nużące a co nie w dyskusjach nt. imprez klimatycznych. Ile imprez zorganizowałaś Koko? Ile z nich było ciekawych i wnoszących jakąś innowacje?

BTW - Kto ostatnio rozpoczął wspomnianą dysputę na temat dress-code?

B_R

Anonimowy pisze...

Ja tu nie widzę tonu ex-cathedra.

Scena BDSM, zarówno w Polsce jak i za granicą, ma plusy jak i minusy. Kwestia na czym nam zależy.

Osobiście jestem zwolennikiem
* rozwijania polskiej sceny oraz klimatu.
* doceniania starań innych
* proaktywnej postawy

Każdy kto podejmował się organizacji jakikolwiek przedsięwzięć,
wiec ile zrobienie czegokolwiek wymaga pracy,energii i zaangażowania.

PC