13 stycznia 2011

Mól książkowy

Bardzo mi brakuje antykwariatów. Dawno, dawno temu kiedy życie było dużo mniej skomplikowane i dysponowałam ogromem czasu na przyjemności osobną kategorią aktywności były wizyty w antykwariatach. W czasach kiedy książki miały jeszcze drukowaną informację o wielkości nakładu same książki były inne. Miały inną wartość. Monetarną, sentymentalną, kolekcjonerską. Dziś są paradoksem. Z jednej strony są niewątpliwie produktem masowym, z drugiej jednak drukowane są w ilościach minimalnych. Głównie z powodu minimalizowania ryzyka straty, a jak się uda i będzie bestseller – to się dodruk zrobi.

Dawniej książki miały kolejne wydania, które różniły się od siebie. Czasami były opatrzone innym wstępem, czasami zawierały jakieś materiały dodatkowe lub zmiany w treści. Dziś wydanie trzecie czy piąte to najprędzej można zauważyć w podręcznikach szkolnych. W przypadku współczesnych książek orientujemy się, że to kolejne wydanie po okładce, na której prezentowana jest na przykład inna fotografia. Poza tym nic nie wskazuje na fakt, że to wznowienie.

Dwadzieścia pięć, trzydzieści lat temu książki były przedmiotem polowania, bazarowych spekulacji czy zapisów na listę społeczną. W trybie subskrypcji stała się swego czasu dumną właścicielką Encyklopedii Powszechnej PWN. Ale były też małe sklepiki z regałami wypełnionymi używanymi książkami. W powietrzu unosił specyficzny zapach papierowego kurzu a przy regałach można było spotkać zaczytanych ludzi. Książka położona na dłoni stawała się częścią mnie. Ale zanim do tego doszło trzeba było odwiedzić kilkanaście miejsc w mieście, sprawdzić czy nie pojawiło się tam to, czego szukam. Z chwilą przekroczenia progu antykwariatu czas płynął inaczej, jakby obok, jakby powoli. To czas na intymne chwile z drukowanym słowem.

Z czasem podstawą w obrocie stały się książki nowe. Nagle dostępne na wyciągnięcie ręki, coraz ładniej wydane, na lepszym papierze, bardziej kolorowe. I tylko straciły ten urok tajemniczości. I tylko przestały opowiadać swoje historie. Stały się wyłącznie nośnikiem druku. A skoro tak to po cóż spędzać czas w sklepie z książkami? Dziś w empikopodobnych przybytkach spędzam kilka minut raz na miesiąc albo dwa, głównie po to żeby kupić miesięcznik o nurkowaniu.

A książki? Gdzie są książki z tamtych lat? Książki wydane w latach osiemdziesiątych i do dziś nie wznowione, książki zapomniane, książki nie modne, książki nie trendy. Na szczęście ciągle żyją, ciągle zmieniają miejsce pobytu i właścicieli. Co prawda Internet pozwala odnaleźć takowa i kupić czyli realizuje cel ale niestety nie zaspakaja potrzeby nawiązania kontaktu z książką zanim się ją kupi. To trochę jak kupowanie przysłowiowego kota w worku. Nigdy nie wiadomo czy w środku nie będzie brakujących stron albo zabazgranych powierzchni. Ale są sieciowe antykwariaty, w których ciągle można wyszukać smaczki i wejść w ich posiadanie za pięć czy dziesięć złotych. Dziś przyjechała kolejna paczka z nieprzyzwoitymi tekstami z lat osiemdziesiątych. Co ciekawe większość książek kupuję ostatnio w jednym antykwariacie pod Łodzią. A najciekawsze jest to, że zawsze znajduję kilka interesujących mnie tytułów właśnie tam. Moje osobiste źródełko z magicznie zadrukowanym papierem. Kolekcja jest już całkiem pokaźna, a zaczęło się od jednej sztuki…

Brak komentarzy: