The Armory fascynowało mnie odkąd tylko przyswoiłam fakt, że takie
miejsce istnieje. Zawsze jednak zachwycała mnie idea i samo miejsce. Spektakularnie
mroczne ale niemal w centralnym punkcie miasta. Surowe i luksusowe
jednocześnie. Zhierarchizowane – różne poziomy różna stylizacja, różne poziomy
różna atmosfera, różne poziomy różne upublicznienie tego, co dzieje się wewnątrz.
Zbrojownia - surowo, industrialnie, spartańsko. The Upper
Floor – luksusowe wnętrza, urządzone z troską o detale wystroju, meble, dywany,
bibeloty. To tu odbywają się przyjęcia, na których każdy miłośnik kinku
chciałby się znaleźć.
Ale to, co mnie zachwyciło dziś to model biznesowy tego
przedsięwzięcia i przedsiębiorstwa. Jak często się zdarza – rozmowa sprowokowana
przez film, a dokładniej mówiąc przez materiał z przed zasadniczej jego fabuły. Dla
większości oglądających element z kategorii ‘do przewinięcia’ czyli coś jak napisy
końcowe tylko na początku. Jeśli odfiltrować nerwowe chichoty bohaterów w czasie
rozmów poprzedzających akcję to pojawia się obraz osoby, która kupuje
realizację bardzo konkretnej wizji, marzenia, fantazji. W
miejscu i warunkach zapewniających – przede wszystkim – bezpieczeństwo. Nie
powiem komfort ponieważ najczęściej to, co dziej się później z komfortem nie ma
nic wspólnego. Raczej z dyskomfortem, bólem, poniżeniem ale przede wszystkim z
przyjemnością. Ze zmęczonej twarzy, obolałych części ciała, zachrypniętych głosów
wyłania się obraz satysfakcji, spokoju, spełnienia. Każda produkcja to właśnie
trzy stadia bohaterów (bohaterek najczęściej).
Pierwsza niemal po cywilnemu wyjaśniająca reguły, określająca zasady i granice, hasła, wielokrotne dopytywanie o ewentualne doświadczenia w tej materii, uzyskiwanie zgody na określony rodzaj aktywności. Odsłona druga to już realizacja scenariusza. Scenariusza, który bohaterowie znają w głównym zarysie – tyle, ile chcą powiedzieć, tyle ile sobie wymarzyli. Nikt dokładnie nie precyzuje ilu uczestników gang bang weźmie udział ale jeśli ma to być w konwencji napadu na bank to takie właśnie będzie. Trzecia twarz bohaterki to rozmowa po zakończonej scenie. Rozemocjonowana, naga lub w szlafroku, przytulana przez swojego ‘oprawcę’, opowiadająca o wrażeniach. Emanująca przeżyciami, nafaszerowana endorfinami i wciąż wysokim poziomem adrenaliny. Zmęczona. Mentalnie zawieszona między 'mam dość, dobrze, że to już koniec' a 'chcę jeszcze'.
Pierwsza niemal po cywilnemu wyjaśniająca reguły, określająca zasady i granice, hasła, wielokrotne dopytywanie o ewentualne doświadczenia w tej materii, uzyskiwanie zgody na określony rodzaj aktywności. Odsłona druga to już realizacja scenariusza. Scenariusza, który bohaterowie znają w głównym zarysie – tyle, ile chcą powiedzieć, tyle ile sobie wymarzyli. Nikt dokładnie nie precyzuje ilu uczestników gang bang weźmie udział ale jeśli ma to być w konwencji napadu na bank to takie właśnie będzie. Trzecia twarz bohaterki to rozmowa po zakończonej scenie. Rozemocjonowana, naga lub w szlafroku, przytulana przez swojego ‘oprawcę’, opowiadająca o wrażeniach. Emanująca przeżyciami, nafaszerowana endorfinami i wciąż wysokim poziomem adrenaliny. Zmęczona. Mentalnie zawieszona między 'mam dość, dobrze, że to już koniec' a 'chcę jeszcze'.
I tego właśnie można pozazdrościć - możliwości zrealizowania profesjonalnej
usługi skrojonej na miarę własnych marzeń. Eliminując ryzyko przypadkowych psycholi z portali, spotkań w ciemno, bez gwarancji tego, co się może wydarzyć po zamknięciu drzwi. Tu niewiadoma pozostaje także, ale nad wszystkim czuwa reżyser czy inny mistrz ceremonii, 'statyści' są dobrani i mają aktualne badania więc nawet Sanepid nie miałby się do czego przyczepić. No i zawsze jest dokumentacja. Fakt, czasami lepiej zostawić w pamięci obraz, który zapisał się w mózgu w czasie rzeczywistym. Czasami jednak, o czym wiem doskonale, odmienne stany świadomości, których można doświadczyć zostawiają białe plamy. A fajnie jest móc wypełnić je na podstawie zdjęć czy filmu.
Taaaak, gdyby te naście lat temu taka usługa była dostępna chyba bym się skusiła, zamiast igrać z ogniem - oszczędziłabym sobie kilku rozczarowań ;). No ale nawet dziś nie ma tak prężnej instytucji na naszej szerokości geograficznej.
Hmm a może by tak wycieczka do San Francisco?
Ale tam nie ma jaskiń, w którym można nurkować... ale z drugiej strony z Kalifornii na Florydę jednak bliżej niż z kraju nad Wisłą ;)
Taaaak, gdyby te naście lat temu taka usługa była dostępna chyba bym się skusiła, zamiast igrać z ogniem - oszczędziłabym sobie kilku rozczarowań ;). No ale nawet dziś nie ma tak prężnej instytucji na naszej szerokości geograficznej.
Hmm a może by tak wycieczka do San Francisco?
Ale tam nie ma jaskiń, w którym można nurkować... ale z drugiej strony z Kalifornii na Florydę jednak bliżej niż z kraju nad Wisłą ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz