28 maja 2005

Fotel dyrektorski - tak miało być...

Fotel jest pokryty skórą, zapewne po weekendowej pustce biurowej, w poniedziałkowy poranek, skóra będzie chłodna i sztywna. Nie mniej jednak zapraszające, rozchylone ramiona fotela będą kusząco wyciągały się mnie już od progu. Spuszczę oczy, żeby nie okazywać ekscytacji, która mogłaby odbijając się od tafli monitora powędrować światłowodami i rozproszyć się po necie. Ale wyciągnę doń dłoń. Trochę na zgodę, trochę dla uspokojenia, a trochę zaczepnie - jakby do pocałunku. Taki fotel jest jak kary rumak, którego trzeba obłaskawić, żeby nie wierzgał, kiedy już go dosiądę. Dotknę poręczy, bardziej jeszcze od skóry zimnej i śliskiej, drewnianej. Dotyk, suchą dłonią, lakierowanego drewna przywodzi na myśl coś bardzo śliskiego i twardego, ale ten chłód wyzwala dystans. Ach, fotelu, gdybyś był Karym wyciągnęłabym na rozpostartej dłoni kostkę pachnącego, brązowego cukru. A tak mogę jedynie dotknąć twojego zagłówka drugą dłonią. Kiedy stanę za oparciem, z tyłu przytulę się do ciebie, do twoich pleców, odciskając w sztywnej skórze zagłębienia piersiami. Jakże korci mnie, żeby zagłębić paznokcie w tym bezmiarze czerni, poczuć się jak kotka ostrząca pazurki. Ale nic z tego, nie zamierzam przecież naruszać twojego jestestwa. Wszak mamy razem spędzić czas jakiś, podarowując sobie w rozkosz wzajemnego dotyku.

Poręcze fotela przesuwają się pod skrajem mojej krótkiej spódniczki, dotykają nagiego ciała powyżej pończoch i jeszcze wyżej, tam gdzie powinny być majteczki. Ale nie ma ich. Widzę zdziwienie na oparciu fotela, skóra zagina się w taki sposób, że zdziwiona mina jest coraz bardziej widoczna. Trawmy tak w zdziwieniu, w oczekiwaniu, w tęsknocie i strachu za pierwszym dotykiem. Ale przecież ktoś musi zrobić pierwszy krok. Unoszę tylną krawędź spódniczki w górę. Z oparcia wydobywa się ledwo słyszalne westchnienie, kiedy nagie pośladki dotykają skóry. Momentalnie pośladki pokrywają się gęsią skórką w odpowiedzi na chłodny pocałunek siedziska. Chciałabym wstać, uciec, ale jest już za późno. Już fotel zagarnia mnie w objęcia bez reszty, już podnosi swoje pożądliwe poręcze żeby zatrzymać mnie w tym zrywie. Poddaje się cichemu, uspokajającemu oddechowi skórzanego monstrum. Zapadam się weń, jak w aksamitną czerń. Dotyka moich pleców, pośladków, ud. Chłonie mnie całą swoją powierzchnią, wsysa się we mnie, a już nawet nie próbuję się bronić. Klimatyzator nad moją głową szumi miarowo, uspokajam się i zaczynam czerpać przyjemność z tego dotyku. Już drżę na samą myśl o tym, co będzie się działo, kiedy spróbuję wstać. Kiedy moja naga skóra i jego naga skóra zmuszone zostaną do rozstania - przecież dzień pracy kiedyś się skończy...

Brak komentarzy: