14 maja 2005

Rosa Baccara

Poczułam dotyk na policzku. To był kwiat. Aksamitne płatki dotykały moich policzków, ust, brody... Z czułością i pietyzmem gładziła pąkiem moje włosy, ucho, szyję... Poczułam dotyk na obojczyku. Gładkość płatków powoli przechodziła w chłód liści, drobne kropelki wody strząśnięte z nich rozpryskiwały się na skórze. Liść – przedziwna istota – brak mu delikatności i łagodności płatków, ale jest równie ekscytujący. Twardy, o ostrych brzegach, szeleszczący. Zieleń liści pieściła moją skórę. Lecz i to nie był koniec. Powoli liście wtulały się we mnie, coraz bardziej, coraz bliżej, już nie jeden, nie dwa... teraz wszystkie liściaste dłonie dotykały mnie. Zanim zdążyłam nacieszyć się tym dotykiem Ona podarowała mi kolejny. Dotykając mnie liśćmi przesunęła kwiat daleko do tyłu... widziałam już tylko koniec łodyżki w Jej palcach. „Zaraz zniknie” pomyślałam, byłam jednak w błędzie. Oto bowiem różany pąk powracał do mnie. Ale tym razem jedwabiste tchnienie purpury nie było mi dane, a szelest liści zaczął nabierać bardziej realnego wymiaru. Kwiat bronił się przed moim wzrokiem, bronił się kolcami. Najpierw jeden, a za nim kolejne ciernie składały swoje kłujące pocałunki na mojej skórze. Czułam jak zagłębiają swoje pożądliwe zakrzywione czubki w ciało. Jak stymulowane ruchem, trzymającej różę, dłoni przesuwają się, znacząc swoją ścieżkę drobnymi zadrapaniami. Było ich więcej i więcej. A kroczyły bardzo powoli, jakby delektując się swoim działaniem. Wzdrygnęłam się. Różą była okazała, długa, kolczasta. Spojrzałam w oczy mojej Dręczycielki - uśmiechały się do mnie zawstydzając mnie na nowo. Przymknęłam powieki, żeby kontemplować ten dotyk, którym Pani mnie obdarzyła - pieszczotę kolców. Z czasem kolce stawały się bardziej delikatne, jakby mniejsze i bardziej łagodne. Poczułam brzoskwiniowy dotyk płatków na ustach, a zaraz po nim kolec zagłębiający się moją wargę. Odruchowo otworzyłam usta, momentalnie też Pani wsunęła w nie łodyżkę róży, z krótkim poleceniem „Trzymaj”. Zacisnęłam zęby i od razu kolce wbiły się w dziąsła i wargi. Oto moja kwiatowa pieszczota osiągnęła swój szczyt. Klęczałam z wysoko uniesioną głową tak, żeby Pani schylając się do moich piersi nie była narażona na ciernie ostrokołu, który mi podarowała. Kiedy zacisnęła swoje smukłe palce na sutkach, wykręcając je boleśnie z za zaciśniętych, jeszcze bardziej, ust wydobył się cichy jęk. I nie wiem czy jego źródłem były sutki czy może wnętrze ust, które zaczynało krwawić z powodu zagłębiających się w ciało kolców. Językiem dotykałam miejsc, w których ciernie i ciało stanowiły jedność, to stamtąd pochodził upojny słodkawy smak, smak krwi...

Napisałam te słowa dla Wyjątkowej Kobiety, która pojawiła się i zniknęła jak błyskawica. Do dziś mam tę różę... Choć powoli znika pod codziennym kurzem...

Brak komentarzy: