21 czerwca 2005

A my wyjdziemy z cienia...

Czasami zastanawiam się jak bardzo potrzebuję sesjowych emocji, jak mocno w to wsiąkam, z każdym dniem. Jak bardzo zmienia się pryzmat patrzenia na świat. I nie jest to tylko kwestia postrzegania otaczających sprzętów i sytuacji pod kątem wykorzystania ich klimatycznie. Nie. To coś co siedzi dużo głębiej we mnie, moje wewnętrzne coś. Angażuję się we wszystko bez reszty. Uwielbiam kreować rzeczywistość, uwielbiam widzieć rezultaty tego tworzenia. Cieszy mnie kiedy widzę Pana Męża, który jest obezwładniający w swojej roli. Tylko czy słowo rola jest odpowiednie? Raczej nie. Kiedyś, dawniej dokładnie było widać moment, w którym zmieniał skórę, był jak dr Jekyl i Mr Hyde. Dziś jest jednością. Nie potrzebuje dodatkowych stymulatorów, żeby być tym kim jest, kim chce być w danej chwili. Po prostu zmienia ton głosu, wyraz oczu i to wystarcza.Realizuje siebie, realizuje według własnego pomysłu, konsekwentnie. Jego opanowanie potrafi przyprawić o niezły ból głowy. Jak inaczej można skomentować sytuację kiedy pieszczony ustami (przez godziną, a może dłużej) jest w stanie wydać polecenie ‘dość’. Bez wysiłku, bez własnego spełnienia … tylko po to, żeby było wiadomo kto jest kim. On. Mój Pan.Pytanie jaki będzie jutro? Tego nie wie nikt. Ma coraz to nowe pomysły, znacznie wykraczające poza przytulne cztery ściany sypialni. Rozmach, skala zjawiska i skala trudności czasami mnie przerażają, ale w końcu zawsze chciałam spełnić Jego marzenia. A jeżeli teraz w Jego wyobraźni pojawili się inni ludzie (czasami nawet dość sporo) inne miejsca, inne sytuacje jedyne co mogę zrobić to towarzyszyć Mu w tej przygodzie. I tak właśnie będzie spełnię wszystkie jego zachcianki. Ja – Jego suka.

Brak komentarzy: