13 czerwca 2005

Skrzydła namietności, skrzydła miłości...

Pan Mąż zrobił to co musiał zrobić i zrobił to z klasą. Wszystko, nawet najbardziej trudne momenty w ciągu ostatnich tygodni były warte widoku Jego twarzy. Satysfakcja, przyjemność i duma to wszystko wyzierało z Jego oczu. Dale mi tyle przyjemności swoją osobą, tym jak bardzo wsiąka w klimat, jak bardzo się w nim odnajduje. Przy swoim introwertyzmie podjął szybkie decyzje jeszcze szybciej wcielił w życie. Tak. Zmiana jak w Nim zaszła jest naprawdę imponująca.

Już nie jestem Mu nauczycielką, nie wskazuję Mu drogi. Jest sobą. Tak to chyba najlepsze określenie, bowiem to co w Nim odkryłam żyje teraz własnym życiem. To wszystko w Nim było, takie naturalne, takie oczywiste, spójne. Teraz odkrywa przyjemność w drobiazgach, bawi się wrażeniem jakie jest w stanie wywołać swoim spojrzeniem czy głosem. A potrafi, oj potrafi!

I ten szaleńczy wyjazd do Poznania w środku nocy, w deszczu… dla tych kilku chwil z nią, dla kilku dotknięć, kilku pocałunków, tulenia i pieszczot. Kradzionych w blasku wschodzącego słońca. Próbował przywieźć na palcach jej zapach, ale był taki ulotny… Kiedy zbliżyłam twarz do Jego dłoni kobieca woń była ledwo wyczuwalna, taka ulotna i efemeryczna. W sumie podobnie jak cała ona, delikatna, krucha, drobniutka. I tylko jej usta – takie wydatne i namiętne. Szalenie zmysłowe - jak mówi Pan Mąż – szalenie zmysłowe.

Wyleciał na skrzydłach namiętności i wrócił na skrzydłach miłości. Mojej miłości. Wrócił, żeby opowiadać o tamtej, o kobiecie, którą wybrał i omotał swoimi słowami, głosem, wzrokiem i dotykiem. Rozpromieniony radością wrócił, żeby być przy mnie kiedy miałam należeć do Lady Agnesss przez tych kilka godzin, które nie nadeszły… Kocham Cię Panie Mężu. Kocham tak jak nigdy nikogo nie kochałam i kochać nie będę. Totalnie i absolutnie, bezwarunkowo i bezgranicznie.

Brak komentarzy: