13 października 2005

Trzy godziny

Przechodzą dni, kiedy chciałabym, żeby wszystko było prostsze, zwyklejsze, bardziej normalne. Ale nie jest. Nie jest i już. A wszystko przez to, że nie potrafię inaczej niż z pełnym zaangażowaniem. Bez względu na to czy to uległość, czy nowinki, czy kupowanie butów czy praca zawodowa. Nie potrafię inaczej, zawsze na maksa. Tylko jak długo tak można? Jak długo ta mieszanina komórek będzie podążać za umysłem? Zanim się zbuntuje. No właśnie, coraz częściej przychodzi mi na myśl, że mój organizm się zbuntuje przeciw mnie. Chociaż nie zatruwam go substancjami powszechnie uznanymi za używki – kawą, tytoniem, alkoholem, psychotropami – niszczę go. Właśnie sposobem w jaki zjadam życie. Zawsze w pośpiechu, zawsze w biegu, zawsze za czymś gonię. Termin. Spotkanie. Sprawa. Praca. I nie zauważam kiedy z poniedziałku robi się piątek. Sen? No cóż, człowiek nie potrzebuje tyle czasu na sen. Pytanie tylko jak długo? Nie da się tak przez wieczność. Uzależnienie? Możliwe… Od adrenaliny, od stresu, od endorfin. To tłumaczy pasję, z którą rzucam się w ciągle nowe dla siebie obszary. Przebieram jak w korcu maku, niektóre odrzucam inne wyławiam z gęstwiny poplątanych zdarzeń i zakładam na siebie. I chcę więcej, i więcej. I pożeram własne myśli próbując ułożyć kalendarz. No właśnie – kalendarz. Już nie wystarcza papierowy kajet, już trzeba innej pamięci zewnętrznej zaufać. Za dużo tego wszystkiego. Za dużo, za bardzo. Ale jednocześnie nie potrafię przestać.

Kilka rozgrzebanych tekstów czeka na dokończenie, kilka tuzinów aktów na opisanie. A ja mam pustkę w głowie. Słowa sobie gdzieś poszły i nie bardzo mają zamiar powrócić. Dusę mam samotnie obolałą. Czuję się nie na miejscu. A jednocześnie tak bardzo chciałabym znowu żyć bez ograniczeń. Świat mnie osacza, a ja nie mam woli do walki. Wypaliłam się. Tak daleko do piątku, a przecież tak blisko. Cel. Cel to podstawa. Potem plan i dalej już z górki – tylko realizacja. Ale cel musi być w zasięgu inaczej nie jest stymulujący.

Czekam na list. Czekam na wiatr. Czekam na dotyk motyla myśli. Czekam na iskrę od której zajmą się palce moich rąk. Czekam na czas. Czas tylko mój. Mój czas. Samotność. Ciszę. Ogień. Wodę. Samą siebie.Trzy godziny snu to stanowczo za mało. „Jest już późno, piszę bzdury…” jak śpiewała Kora

Brak komentarzy: