8 października 2005

Wiązanie wialoaspektowe - opaski

Na początku mojej przygody z uległością wszystko było a wiele rzeczy prostszych niż dziś. Choćby wiązanie. Niby zwykła rzecz, niby każdy potrafi. I czego się tu doszukiwać. Niby racja. Ale kiedy już zaznało się rozkoszy zniewolenia to i na więzy patrzy się inaczej. I nie koniecznie więzy w rozumienia supełków na sznurze, rzecz jasna.

Najzwyklejsze i chyba jednocześnie najbardziej rozpowszechnione opaski na nadgarstki czy kostki. Czym są? Ano tym, co pozwala na skrępowanie czy unieruchomienie. Myślę opaski widzę paski skóry, sprzączki, karabińczyki, łańcuszki, kółka w ścianie czy meblu. Ale jest także inny aspekt takich opasek. Zdecydowanie mniej inwazyjny, zdecydowanie mniej ograniczający swobodę – zaryzykowałabym określenie komfortowy. Mam na myśli sytuację, w której nie ma żadnych innych ograniczeń poza nadgarstkami i kostkami ubranymi w te skórzane bransoletki. Spięte bynajmniej nie mocno ale wręcz przeciwnie – luźno, za pomocą łańcuszka. Zapewnia to całkiem sporą swobodę ruchu i jest powodem do radości (zwłaszcza po intensywnym shibari). Ale na dłuższą metę może być podobnie jak ono dotkliwe. Najlepiej przekonać się o tym na własnej skórze i wcale nie trzeba być praktykującym bdsmowcem, żeby tego doświadczyć. Taki mały test na to, żeby określić własne predyspozycje do uległości, skonfrontować to co sobie wyobrażamy z rzeczywistością – w bezpiecznej przestrzeni własnego mieszkania. Jeżeli ręce są spięte z przodu ciała to można powiedzieć, że jest się w stanie wykonywać niemal wszystkie czynności (z pewnym utrudnieniem ale jednak) – począwszy od prac domowych a na czynnościach fizjologicznych kończąc).

Przedłużający się taki stan (np. weekend) może doprowadzić do niezłego szaleństwa. Jest to dość prosty sposób na polecenie wydane na przykład z dużej odległości, nie jest potrzebna fizyczna obecność dominującego, takie self bondage. Można się nauczyć chodzić w czymś takim i zakładając brak konieczności opuszczania mieszkania może być dobrym sposobem fizycznej, namacalnej oznaki uległości podczas rozłąki. Przy swojej nieinwazyjności jest to jednak proceder dość uciążliwy. Zwłaszcza podczas… snu. Tak właśnie snu. Wydawałoby się, że wszystkie problemy kończą się kiedy już można się będzie wtulić w miękką i ciepła pościel. Nic bardziej błędnego. Wszystko zależy od pozycji spania a dokładniej zasypiania. Ja lubię zasypiać na boku, z jedną nogą wyprostowaną a drugą ugiętą. I klops. Łańcuszek (choć wystarczająco długi do chodzenia) nie pozwala przyjąć upragnionej pozycji. Zaczyna się przewracanie z boku na bok i zasnąć nie można. Czas płynie a snu ani widu ani słychu. A co z rękoma? Nic łatwiejszego jedna pod poduszkę i pod głowę a druga wyciągnięta swobodnie. I znowu skucha – to także niewykonalne. Próba znalezienia optymalnej pozycji do zaśnięcia jest niemożliwa. Ćwiczenie proste a skutecznie obnażające słabości stanu ‘i chciałabym, i boję się’. Doba dłuży się niemiłosiernie a dociągnięcie do 48 godzin wydaje się być niemożliwe. Doświadczenie niewątpliwie ciekawe.

Brak komentarzy: