29 września 2006

Zwierzę owulacyjne

Nie dość, że niewyspana. Nie dość, że zestresowana. To jeszcze zwierzęco owulowana jestem. Dziś dowiodłam, że matka natura obdarzając gatunek ludzki ukrytą wersją płodności zamiast obwieszczanej całemu światu rui nie do końca może poszczycić się sukcesem na tym polu. Ale powoli i od początku. A początek był senny bo o godzinie 3.29 zerwałam trwające od dwóch tygodni negocjacje i udałam się na spoczynek. Pobudka o 6.30 była ciężka, podobnie jak prowadzenie auta w półśnie. Ale najlepsze zaczęło się w biurze…

Sprawa, którą próbowałam rozwiązać wymagała konsultacji. Udałam się więc w jej poszukiwaniu. W docelowym pokoju przywitał mnie mężczyzna za biurkiem. Całkiem dobrze znany mi mężczyzna. Ale dziś miałam go poznać od zupełnie innej strony. Nie zdążyłam wypowiedzieć do końca pytania, z którym przyszłam, kiedy uderzył mnie w nozdrza zapach. Tak, uderzył to najwłaściwsze słowo. Postawił na baczność wszystkie komórki nabłonka w moim nosie. Był subtelny ale niesamowicie intrygujący. Zredukowałam do minimum ilość wydechów, żeby tylko wciągać w siebie tę woń. Była jak narkotyk chciałam więcej i więcej. W zasadzie mężczyzna składał się tylko z zapachu. Przestał być istotny piękny, idealnie skrojony garnitur w kolorze gorzkiej czekolady w subtelny tenisowy prążek. I nawet spinki, za którymi w normalnych warunkach wodziłabym łakomym wzrokiem.

Z każdym oddechem wzbierało we mnie podniecenie. Zapach tętnił mi w krwioobiegu docierając do każdej komórki ciała i każdą stawiając w stan gotowości. Oddech stawał się szybszy, płytszy i coraz głośniejszy. Zdałam sobie sprawę, że przestałam mówić a jedynie stoję i dyszę. Zakończyłam rozmowę tak szybko jak było to możliwe i zamknęłam za sobą drzwi pokoju. Już na korytarzu zaczęły zalewać mnie pierwsze dawki oksytocyny wywołujące te rozkoszne skurcze macicy. Te same skurcze, które za kilka godzin miały stać się nie do zniesienia. Idąc czułam wyciskaną z wnętrza wilgoć. Pierwsza porcja błyszczącego, śliskiego kisielu stała się faktem.

Usiadłam za biurkiem, ale nie wystarczyło to, żeby się skupić. Ciągle przywoływałam z zakamarków umysłu ten zapach, który poruszył najdelikatniejsze struny mojego organizmu. Podniecenie rosło z każdą chwilą. Jedyne o czym myślałam wejść tam znowu, zaciągnąć się tą obłędną wonią i pozwolić się ponieść dzikości. Sex, sex, sex. Tylko taka wizja gościła w mojej głowie. Nieokrzesany, pierwotny i brutalny. Z palcami wplecionymi we włosy, twarzą wciśniętą w blat biurka. Szybkie, dzikie krycie. Odpowiedź na wołanie natury. A jednocześnie powtarzałam jak mantrę, żeby przypadkiem nie spotkać go, w obawie przed niemożnością przeciwstawienia się biologii, fizjologii i ewolucji. Bo to właśnie te trzy damy wrzały w moim ciele. Nieprzytomny, daleki wzrok. Rosnący z każdą chwilą ślinotok i kisieloza.

Telefon do Męża Pana tylko trochę przyniósł ukojenia, ale komu innemu jak nie Jemu mogłam powiedzieć, co się stało? I jeszcze ten sms – bezczelny, arogancki i tak bardzo podniecający – „…. No to chodź, uklękniesz…..”. Sama lektura tych dwudziestu paru znaków przyniosła potężny orgazm. A potem było już tylko gorzej. Godziny mijały a ja trwałam w stanie permanentnego podniecenia, zdrętwiała od ciągłej erekcji macica zaczynała dawać się we znaki. Majtki (jak to dobrze, że je dziś włożyłam) przesiąknięte już były na wylot moją śliskością. Hiperwentylowałam. Byłam tak podniecona, że przyjęłabym dłoń z marszu, bez jednej pieszczoty. I ten rosnący głód fizyczności, bycia używaną, rżniętą do utraty tchu. Uświadomiłam sobie, że to jest właśnie ten stan, w którym mogłabym i chciałabym służyć dwum mężczyznom naraz. Ta wizja tylko podkręciła obroty w mojej bombie zegarowej. Czekałam już tylko na powrót do domu, na to, żeby oddać się w ręce Męża Pana. Poczuć w sobie i na sobie jarzmo męskiej dłoni i kary, za ten esemesowy dialog.

Obym nigdy więcej nie zetknęła się z tą niesamowitą mieszanką zapachu perfum, męskości i feromonów w szczycie własnej płodności. Obawiam się, triumwirat biologii, fizjologii i ewolucji mógłby być silniejszy ode mnie. Z drugiej strony wiem, że przyniosę do domu chlupoczącą cipę, którą złożę na ołtarzu rozkoszy Mężu Panu.

Znowu wraca do mnie wizja mnie samej na kolanach, na smyczy zajętej fellatio facetowi, którego twarzy nie widzę i Pan Mąż onanizujący się nade mną dłonią, w której dzierży smycz. Wizja, która mnie przeraża i podnieca. Wizja, którą staram się zapomnieć. Wizja, w której staję dumą mojego Pana. Wizja, której się boję. Dziś mogłabym zamienić tę wizję w rzeczywistość. Dziś potrafiłabym. Dziś chciałabym. Ciekawe czy kiedy pęknie pęcherzyk Graffa nadal będę taka odważna? Pierwszy raz w życiu poczułam zwierzęcą ruję. Dziś jestem idealną suką. Idealną bo ciało i umysł przemówiły jednym głosem – głosem pierwotnej natury. Jestem zwierzęciem owulacyjnym i kocham ten stan.

===========

margo mab35@interia.pl2006-09-29 13:08:47 213.227.72.36
Ech zaraz tam suczeKiedy pragnę wierszy Emilii.D lub potowarzyszyć jeszcze raz Annie Kareninie to jestemczłowiek i to być może nawet myślący.A jak pragnę ulec instynktom czystym i naturalnym to czym się staje ?suka ? wątpię,Jestem człowiekiem i jestem z tego dumna;)

Brak komentarzy: