13 czerwca 2006

Bujać to my ale nie nas :(

Wypłynęliśmy, wiało i bujało jak diabli, tak, że na dzień dobry wszyscy obecni dostali do dzioba emeral (taki ichni aviomarin). Udało się – ryb nikt nie karmił. Ale w związku ze stanem pogodowym wszystkie łodzie, które wypłynęły spotkały się na jednej rafie.


Tłoczno na wodzie, tłoczno pod wodą. Krzyżujące się trasy płynięcia, kupa bąbli i nerwowe pilnowanie partnera. Na własnej skórze odczułam co to znaczy nie mieć stałego partnera tyko dostawać przydział z łapanki. I takie są dziwne sytuacje kiedy ja sygnalizuję sto bar a on ma sto sześćdziesiąt – ‘drobna różnica’. Widoczność była już dziś dużo lepsza, zwłaszcza na drugim nurkowaniu. Rybki jak ludzie w supermarkecie – snują się, przepływają tuż przed maską. Już niemal zapomniałam jak potrafią być kolorowe i mieniące się. Nie było co prawda nic dużego, ale za to ławica purpury, przez która przepływałam dała niezapomniane emocje. Przede wszystkim miałam dziwne skojarzenia z czerwoną mgiełką agnuisette. A może to przez ból wywołany skurczem w łydce, z którym walczyłam właśnie wtedy. Sama nie wiem. Skojarzenie bólu i purpury jest jednoznaczne, w każdym razie dla mnie.


Na powrocie znowu bujanie. Na moim miejscu A. byłaby zapewne zachwycona – kupa wody, fale, wiatr prosto w twarz. Podejrzewam, że nawet burczenie silnika zamiast łopotu płótna byłoby pomijalne. Ona tak, a ja? Siedziałam pod pokładem a dokładniej to leżałam uczepiona kilku punktów podparcia i wyobrażałam sobie, że to nie łódź ale hamak na tarasie. Wprowadzana dodatkowo w trans przez arabskie rytmy zasypiałam, budził mnie milknący odgłos silnika, zwiastujący osiągnięcie celu podróży. Także ubieranie się i sprawdzenie sprzętu trzeba było robić w przyspieszonym tempie. Bujanie, podczas gdy ma się na sobie dodatkowe kilkadziesiąt dodatkowych kilogramów i przesunięty środek ciężkości nie należy bowiem do przyjemności. I jedyna myśl w głowie – skoczyć i zejść pod wodę. Na pięciu metrach jest już dobrze, już nie kołysze. Potem jest już tylko walka z własnymi słabościami i oglądanie ciekawostek. No i pilnowanie manometru, którego wskazania potrafią być najbardziej frustrujące, zwłaszcza w konfrontacji ze wskazaniami innych manometrów. Praktyka czyni mistrza, wiem to. Jak dobrze pójdzie to w piątek wyjdę ze stoma barami w butli, szkoda tylko, że w sobotę trzeba zamienić łódź na samolot i wracać do domu.

Brak komentarzy: