26 czerwca 2006

Być kochanką... być kochanką...

Kochanek. Słowo, którego brak w Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych Władysława Kopalińskiego. W Słowniku języka polskiego ma dwa znaczenia. Kochankiem jest bowiem mężczyzna utrzymujący z kobietą stosunki miłosne nie w małżeństwie. Ale kochankami jest także dwoje ludzi utrzymujących ze sobą takie stosunki. Dlaczego zatem w naszej kulturze słowo to ma tak pejoratywne zabarwienie? Dlaczego tylko jedno ze znaczeń przyjęło się uważać za jedynie słuszne? Dlaczego odmawiać miana kochanków tym, których nie związała przysięga małżeńska? Nie związała jeszcze, albo już nie wiąże, a może nigdy jej nie było i nie będzie.

Dla mnie kochankowie to jedno z najpiękniejszych określeń, przesycone erotyzmem, namiętnością, poszanowaniem i czułością kiedy trzeba, siłą i szorstkością kiedy chęć po temu. Kochanka, kochanek to nie epitety a komplementy. Nazwać kogoś kochankiem to uznać jego fizyczność i psyche godnym uwagi. Do miana męża czy żony potrzebne są obrzędy, świadkowie, urzędnicy, biurokracja i opłaty. Do starania się o miano kochanka wystarczy być i chcieć. Z potrzeby serca i ciała kochankiem stać się można jedynie. Jeśli pocałunek jest ostatnim przejawem ludożerstwa to kochankowie są ostatnim symbolem hedonizmu we współczesnym świecie.

Uwarunkowania kulturowe uczyniły mnie żoną. Z wyboru i świadomości własnej seksualności jestem suką. Dla przyjemności rozkoszy jestem kochanką. I dobrze mi z tym.

Brak komentarzy: