22 czerwca 2006

Okruchy znalezione w piance



Zapisane na kartkach, wciśnięte w bagaże, zapomniane – odnalazły się. Okruch pierwszy. Zadziwiające jak nurkowanie potrafi przytłumić potrzebę uciech cielesnych, przyjemności, rozkoszy i bólu. Nawet o tym nie myślę. Ciało mam zmęczone, ale duszę oczyszczoną i lekką. Każdy ma swoją podróż do Mekki, moją jest Morze Czerwone. To, które najpierw poniewiera i poniża, potem upokarza i uczy pokory, żeby w następnym kroku odkryć łono i przyjąć jak dziecię marnotrawne. Tak. Wróciłam. Wróciłam tu, gdzie jest mały raj na ziemi, moja Mekka, moja Itaka, moja Ziemia Obiecana. W którymś z wcześniejszych wcieleń musiałam żyć na rafie – to jedyne wytłumaczenie.Okruch drugi. Niesamowite zmęczenie, po wczorajszej eskapadzie bolą nawet stopy. Ale czego się spodziewać skoro droga z bazy do wody była długa i piaszczysta. Stopy zapadały się po kostki w miałki i suchy piach, na grzbiecie garb sprzętowy. Pierwszy spacerek był prawie normalny, potem było już gorzej – buty pełne wody i latające w nich stopy. Dziś rano nogi, które zdjęłam z łóżka zdawały się być nie moje.Biorąc pod uwagę fakt, że następna taka okazja nie pojawi się szybko więc zachłannie sięgam po jeszcze. Dziś light w całej okazałości – Gotta Abu Ramada – max trzynaście metrów głębokości.


Pamiętam jak przez mgłę pojedyncze ergi – przecież tu właśnie nurkowałam po raz pierwszy – czy będą takie jak je zapamiętałam? To się okaże, ale podejrzewam, że zobaczą je na nowo, jak całkiem świeżą rafę. Ostatnie dwa klarowania sprzętu, ostatnie dwa nurki. Nawdychać się tego piękna i spokoju, zmagazynować go tyle, ile tylko możliwe, żeby wystarczyło do następnego razu. Kiedy obudzi mnie głęboki oddech i błękitno-turkusowe otoczenie. Mów się, że morze oddziela mężczyzn od chłopców. I to prawda. Oddziala także mężów od żon. Jeszcze, jeszcze, jeszcze. Wiem, że już nie wyrzeknę się tego z własnej woli, tej przyjemności graniczącej z rozkoszą. Tego fizycznego zmęczenia, które ma swoje bliźniacze odbicie w czasie sesji, z tym tylko, ze tu jest rozłożone w większej jednostce czasu. Ale właśnie teraz skumulowało się do tego stopnia, że zasypiam kiedy tylko jest to możliwe, choćby na kilka minut. A potem wcisnąć automat do ust i zapomnieć o całym świecie, zatracać się w tym, co unosi toń. To jest jak pierwotne wezwanie natury, jak wspomnienie czasów kiedy organizm nie znał jeszcze oddechu płucami, do czasów szczęśliwości.

A potem sen. Długi spokojny sen we własnym łóżku, z oddechem tak dobrze znanym, tuż obok. Lubię odjechać i lubię powrócić. Punkt odniesienia, który pozwala spojrzeć na wszystko z dystansem. Z jednej strony pozwala odpocząć umysłowi, z drugiej zmęczyć ciało, z trzeciej odetchnąć duszy. Ale przede wszystkim włączy tęsknotę i to na bardzo wysokie obroty. Tak, chcę do domu.

Tym bardziej kiedy po powrocie do hotelu zastaje się takie coś na łóżku - czyty żywy animal :)


Brak komentarzy: