13 czerwca 2006

Fantazja realnością przeplatana

Żyję tu sobie według własnego rytmu odliczanego snem, posiłkami i nurkami. Z niewielkimi zaburzeniami wprowadzanymi przez esemesy. Te mężowskie trzymają mnie w równowadze, ale te od A. są czymś zupełnie innym. Bo przecież innych dotyczą rzeczy. Dzisiaj na przykład dowiedziałam się o zaproszeniu na trening. I jak żywy stanął mi przed oczyma obraz z piątkowego spotkania w Tomba Tomba. Na marginesie mocny wieczór, choć jeśli przyszłoby mi ocenić jakość fetyszowej imprezy to nędza straszliwa. To temat na całkiem osobną opowieść. W każdym razie ktoś, kogo tam poznałam osobiście zrobił na mnie niesamowite wrażenie. W zasadzie to przez ten mój sobotni wyjazd to nawet nie zdążyliśmy o tym z Panem Mężem porozmawiać. Wymieniłyśmy z A. poglądy w łóżku – tradycyjnie gadając zamiast spać - i co ciekawe opinie były zbieżne.

Ale wracając do osoby, to poczułam ciepło. To takie łaskoczące ciepło w środku mnie. Po raz pierwszy kiedy dotknęłam dłoni. Po raz drugi podczas rozmowy, a potem jeszcze wiele razy. Ale kiedy doszło do demonstracji zataczania koła podbródkiem – coś we mnie pękło. I to nie dlatego, że było to coś nadzwyczaj widowiskowego. Ale dlatego, że zamiast uczestnictwa w tym pokazie byłam tylko obserwatorem. Dlatego, że jego ruchy były hipnotyzujące. Płynne, konsekwentne, bezwzględne, miękkie i wymuszające… chciałam napisać posłuszeństwo, ale to nie to. W tych ruchach był nakaz uległość. Nie koniecznie uległości, o której tu pisuję zazwyczaj, ale czegoś, co wykluczało jakikolwiek sprzeciw. I ja stojąca obok. Obok. Obok. Nie będę płakać i rwać szat ale to było trochę jak odstawienie na boczny tor. Mimo wszystko cieszę się, że tam byłam – mogłam porozmawiać, dotknąć.

Dałam upust pragnieniu tatuażu, a mam dwa z nim związane. Jedno dotyczy mnie i posiadania tatuażu, drugie dotyczy innego ciała tak właśnie ozdobionego. Mają bowiem tatuaże magiczna jakąś moc przyciągania, zmuszającą do wyciągania ku nim palców. Tak, mam potrzebę dotykania tatuowanego ciała, jest ono dla mnie szalenie podniecające. Zaskakująca gładź, która przy zamkniętych powiekach nie pozwala odróżnić malowanej skóry od czystej. Jest coś, co widziałam we śnie, ledwie dwa czy trzy razy. To scena rodem z dalekowschodniej fantazji, w każdym razie jeśli chodzi o scenografię. Łaźnia, a może basen w patio, sama nie wiem. Najważniejszy jest w tym mężczyzna i tatuowane wnętrze jego dłoni. A ja podchodzę do niego na czworakach, żeby te dłoń lizać. Przesuwam językiem po każdej z poplątanych linii i czuję narastające podniecenie. Nie ma tu żadnych dźwięków, mężczyzna nie ma twarzy, ma tylko te dłonie…

I właśnie to miałam ochotę zrobić w piątek. Przeciągnąć językiem po tej naznaczonej rozkoszną sinoniebieską barwą skórze. I pewnie zrobiłabym to, gdyby nie fakt, że w moim krwioobiegu nie krążył żaden alkohol, który byłby usprawiedliwieniem tak dziwnego zachowania. Uświadomiłam sobie bowiem, że to już nie jest fantazja, to stało się marzeniem, a marzenia się spełniają. Ja spełniam marzenia, potrafię to.

Jak zawsze pragnęłabym obecności Pana Męża. Nie po to, żeby nie powstrzymywał ale po to, żebym czuła, że mogę to zrobić, bo On mi na to pozwolił. Wewnętrzna walka świadomości z podświadomością, potrzeba odczuwania tej przynależności. Ech… Tyle emocji budzi we mnie niebieski rysunek odciśnięty bólem tego, kto chciał go posiąść. Wszystko tak świeże… Czytam o marce anguisette. Dotykam tatuażu i moje pierwsze pragnienie staje się nieznośne. Dopomina się miejsca w moim życiu i w moim ciele…

Brak komentarzy: