9 czerwca 2006

Dima Oukhov - subtelny i tajemniczy

Spotkałam go przypadkiem, w miejscu, gdzie fotograficy pokazują swoje dokonania licząc się z tym, że zamiast pochwalnego głaskania po głowie dostana wiwisekcję swojego warsztatu – Dima Oukhov. Jego prace opowiadają historie, same opowiadają, a jedną z nich nawet zapisałam, żeby nie zagubiła się gdzieś wśród innych myśli…
Właśnie ubierała się przed wyjściem do opery. Lubiła te czwartkowe wieczory w pełnej gali, czuła się wyjątkowo w długiej sukni i z odkrytymi ramionami. Właśnie kiedy sięgała po suknię przez żaluzjowe drzwi garderoby usłyszała ciche dźwięki – pojękiwanie. Ostrożnie, najciszej jak tylko potrafiła, przysunęła się do uchylonych drzwi. Głośniejsze od kroków były oddech i bicie serca. Obawiała się, że to ją może zdradzić, ale mimo to nie mogła oprzeć się przemożnej chęci sprawdzenia tych intrygujących dźwięków. Żeby zobaczyć cokolwiek musiała opuścić bezpieczne objęcia cienia. Delikatnie wsunęła się w smugę światła. Tyle wystarczyło, żeby wychwycić ze spowitego mrokiem saloniku charakterystyczny duży czarny kształt…


A na nim wyraźnie odcinające się białe zęby klawiszy i rozmyty w szarościach zarys dłoni, i kosmyki jasnych włosów. Delikatne, jednostajne, cichutkie pojękiwanie. Stałą chłonąc to zjawiskowe piękno przez skórę. Łapczywie wciągała kolejne hausty powietrza wraz z rytmem oddechu, który słyszała. Końcem języka mimowolnie oblizała nabrzmiałe wargi. Widziała wyraźnie ciepłe ciało na zimnym lakierowanym drewnie i zapragnęła do nich dołączyć.


Nieoczekiwanie cień poruszył się. Nie chciała go spłoszyć. Przyklękła tuż obok instrumentu spuszczając wzrok, co miało ją uspokoić. Kiedy jednak powieki uniosły się zobaczyła przed sobą sekret kobiecości w subtelnej poświacie. Rozchylone uda, rozchylone wargi i ta niesamowita woń rozkoszy. Lepki, cierpko-korzenny zapach. Zapragnęła dotknąć zapachu, zamknąć go w dłoniach i zachować na wieczność. Niepewnie wysunęła palce bojąc się zburzyć tę misterną konstrukcję cielesności. Ale im dłużej czekała tym bardziej palce zaczynały drżeć. Nie potrafiła powstrzymać dłużej dłoni. Jednym ruchem palca zrobiła niemal tyle, co stwórca. Stała się jasność. Srebrzysto szary cień zarumienił się kolorami podnieconego ciała. Teraz mogła już zrobić tylko jedno. Odrzuciła trzymaną w dłoniach suknię i ciemnozielona tafta spłynęła szeleszczącym nurtem na podłogę. Zaglądając przez szczelinę stóp w rozmarzone oczy przyjaciółki szła jak zahipnotyzowana. Coraz dalej od siebie i coraz bliżej niej. Paznokcie pokryte złotą rdzą połyskiwały zachęcająco z każdym ruchem palców i stóp. Kiedy podeszła na odległość oddechu ucałowała grzbiet stopy zostawiając na nim odcisk namiętności. Niemal bezcieleśnie przesuwała język tuż nad skórą łydki, nie dotykając jej ale podarowując to magiczne ciepło bliskości. Dotyk rzęs trzepoczących na wewnętrznej stronie uda nie mógł zostać niezauważony.


Kobieta na fortepianie przeciągnęła się niespiesznie eksponując krągłość pośladków, które z tej perspektywy przypominały brzoskwinię otuloną delikatnym meszkiem. Tak, oddech rzęs rozkazał najmniejszemu nawet włoskowi oczekiwać na stosowną chwilę. Kokieteryjnie zaciśnięte uda uwidoczniły miękkie zwieńczenie świątyni rozkoszy. Niedostępnej jednak a tylko objawionej oczom. Ach… zatopić usta w tym kielichu z nektarem, chłeptać powoli aż zacznie błagać o spełnienie. Tu i teraz…



Ale nie dziś… klakson taksówki przypomniał o rzeczywistości, która dziś miała na imię Madam Buterfly… Motylki trzepoczące w podbrzuszach muszą zaczekać, zaczekać do nocy. Ciekawe czy Giacomo Puccini potrafi ożywić motylki jeszcze bardziej?

Brak komentarzy: