14 czerwca 2006

Kwadrat jaki jest każdy widzi?

Kolejne głębokie. Tym razem dokładnie zaplanowane i zrealizowane a do tego seria ćwiczeń. Na początek słupki do zliczenia pod wodą żeby sprawdzić czas reakcji i ewentualny stan zaazotowania. Potem zestaw „mały daltonista” czyli jaki to kolor. Wszystko byłoby dobrze, ale dlaczego ten czerwony zrobił się brunatny? Potem przyszedł czas na zaprzyjaźnianie się z kompasem, którego uhonorowaniem było płynięcie po kwadracie do wytyczenia, którego musiał wystarczyć rzeczony kompas. Wiem jak wygląda kwadrat, nawet logikę azymutów zmieniających się o dziewięćdziesiąt stopni na każdym wierzchołku przyswoiłam. Ale okazuje się, że dodanie dziewięćdziesięciu do liczby trzycyfrowej, po czterdziestu minutach pod wodą, może być problematyczne. Tak czy owak zamiast kwadratu wyszedł lekko niedomknięty trapez. Grunt to zrozumieć, reszta to praktyka.

A potem już tylko przyjemność czyli spacerkiem po rafie. A było co oglądać. Nie ścianka, tylko rozrzucone w niedużej odległości, kolumny, które można opływać dookoła. Bardzo dużo ryb, w ogóle nie zwracających uwagi na nurków. Wyjątkowo dobrze widoczna terytorialność – różne gatunki na różnej głębokości – niewzruszone na swoich posterunkach. Duże papugoryby skubiące miękkie koralowce, dostojne rogatnice. Ale zdecydowaną królową nurkowania była niebiesko nakrapiana płaszczka. Siedziała sobie pod załomem koralowca, częściowo zagrzebana w piasku. Jej błękitne plamki skrzyły się jak kamienie szlachetne – załamujące i odbijające promienie słoneczne przeciskające się przez hektolitry wody.

Wyszłam zmęczona ale szczęśliwa. Znowu osiągnęłam stan, kiedy to, co pod powierzchnią jest bardziej pociągające niż cokolwiek innego. A rzecz się miała wówczas, kiedy mała brunatno pomarańczowa rybka rozpłaszczyła mi się na moment na szybce maski. Wystraszyła mnie nie na żarty tym manewrem. I chciałam jej dotknąć wbrew wszelkim zasadom bezpieczeństwa. Oczywiście uciekła przed powolnymi palcami.

Kocham ten stan, kiedy przestaje odczuwać swoje ciało i staję podobnie wiotka jak morska trawa. Kiedy jedyny ciężar jaki odczuwam to balast. Kiedy wypuszczając powietrze widzę całe galaktyki zamknięte w bąblach mojego oddechu. Uwielbiam przepływać nad innymi nurkami, kiedy kaskady ich bąbli szumią mi w uszach. Kiedy przez jedną krótką chwilę nie widać nic poza srebrzystym deszczem westchnięć ku niebu skierowanych. Kiedy bąble rozpryskują się o ciało na setki mniejszych. Lubię łapać w dłonie duże bąble śmigające szybko ku słońcu. Więzić je w palcach, dzielić, tworzyć…

A potem trzeba wyjść, z wysiłkiem trzymać się drabinki, kiedy morze zazdrosnymi falami próbuje zatrzymać przy sobie każde z ciepłych ciał. Wysiłek, którym trzeba zerwać tę subtelną nić porozumienia, którą wreszcie udało się wypracować. Jeszcze wodą chlapnie po twarzy, jeszcze ruchem przepastnych ramion ukołysze spoglądając zawadiacko z tyłu. I wiemy oboje, że przecież tu wrócę. Jeśli nie dziś to jutro, pojutrze, za rok. Ale wrócę.

Brak komentarzy: